młodzieniec ledwie miał tyle przytomności, by ukazać na uszy.
— Co ty chory? Ha! Głuchy?... Sto czortów!! Pocóż cię do służby używają! — krzyknął generał.
— Powiedz mi zaraz unteroficerowi, niech cię zapiszą do lazaretu — i, odwracając się, po dwakroć zawołał jeszcze: — Paszoł, paszoł!...
Gdyby się był chciał przypatrywać, jak ten jego rozkaz spełnionym został i jak nie po żołniersku odwrócił się Karol, byłby niezawodnie poznał w nim zbiega, ale w tej chwili zabite deskami okno jednej celi, po nad które wyglądała wywabiona krzykiem głowa biada jakiegoś biedaka, zajęło jego uwagę i nowy obudziło gniew. Począł machać rękami na więźnia, który, nie sądząc się postrzeżonym, niedość rychło mu umknął z przed oczów. A chcieć, wyglądać w dziedziniec, jest już zbrodnią w cytadeli. Cały ten hałas obudził nawet straż zewnętrzną bramy, przez którą Karol miał właśnie z wiadrem przechodzić. Żołnierz stanął mu z bronią na drodze, a gdy nadszedł począł go, śmiejąc się, zaczepiać.
— Ot szczęśliwiec — szeptał po cichu — ot! przynajmniej sobie odpoczniesz w lazarecie, drugi, gdyby się i prosił, to go tam nie dopuszczą, a temu trochę gęba
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/239
Ta strona została skorygowana.