spuchła i pójdzie się w łóżku wylegać ot szczęśliwiec!
Przypomniawszy sobie, że mu w razie takiej zaczepki, kazano tylko ręką machnąć, Karol użył tego środka i powoli, nakuliwając, się powlókł.
Teraz, nie licząc spotkań podobnych pierwszym, już był poza wartami sroższemi, ale go niepokoiło to, że oficer, z którym się zetknął w korytarzu, zdawał się iść do jego celi. Tembardziej było to prawdopodobnem, że owa rozrzucona niekonstytucyjnie słoma, powód do odwiedzin dać mogła.
Bądź co bądź należało się spieszyć, bo alarm mógł być dany i cytadela zamkniętą, nim się więzień wymknął za ostatnią bramę. Karol więc postawiwszy wiadro za płotem, spieszniejszym krokiem skierował się ku zdala stojącemu żołnierzowi, którego sądził być Tomaszkiem.
Gdy go świeże owiało powietrze i jaśniejszy dzień otoczył, gdy poza sobą zostawił rygle i warty, Karol jakoś się uczuł swobodniejszym. Jednak iść mu nie było łatwo, nogi drżały jeszcze i w głowie się kręciło, czuł szum w uszach i jasne płatki latały mu przed oczyma, szedł mimo to, ale zbliżające się do mniemanego Tomaszka poznał, że to był wcale kto inny.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/240
Ta strona została skorygowana.