dalej iść samemu, gdyż on dla niepoznaki i ratowania Nikifora musiał się zatrzymać. A choćby alarm zrobiono, spodziewał się, że dlatego umknąć potrafi, byle raz Karol był bezpieczny.
Zbieg więc pospieszył ku mostowi, ale w chwili gdy się do niego zbliżał, posłyszał za sobą niezmierny krzyk, hałas, a wkrótce potem bicie w bębny. Nie można już było wątpić, że ucieczkę jego odkryto. W istocie, ta rozrzucona słoma, wcześniej daleko zdradziła go, niż się spodziewano. Plackomendant, człowiek niezmiernie do form przywiązany, chociaż na miejscu wielkiej z tego historyi nie robił, za dozwolenie mniemanego owego prześciełania łóżka więźniowi srogą dał naganę oficerowi od straży. Oficer, pobiegł natychmiast sprawdzić rzecz na miejscu, i odebrane łajanie z lichwą oddać swoim żołnierzom. Wpadł tedy groźny i wzburzony do izby pod numerem czternastym, a spostrzegłszy w pomroku, niby leżącego na łóżku więźnia, począł go naprzód lżyć i krzyczeć, aby natychmiast wstawał. Słoma, mniej daleko szanująca moskiewskie ukazy niż ludzie, jakoś się nie ruszyła. Oficer zniecierpliwiony raz i drugi, targnął owego leżącego na łóżku bałwana, a gdy i to nie pomogło, kopnął go nogą.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/242
Ta strona została skorygowana.