Jeden z butów, nie dość dobrze przytwierdzonych do tapczana, upadł na podłogę. Na ten widok moskal, który nawet przypuścić nie umiał możliwości podobnego wypadku, najzupełniej osłupiał. Miejsce, z którego but wypadł, sterczało słomą, oficer pchnął, potem rzucił się na łóżko i cała ta mozolnie ułożona postać, okazała mu się bardzo niezgrabną kupą, startej słomy i odzieży. Przytomniejszy może człowiek, byłby natychmiast wyleciał i zaalarmował straże, ale moskal był tak rozgniewany — wściekły, że nim mu na myśl przyszło, wybiedz w korytarz i gonić za zbiegiem, począł z zajadłością znęcać się nad słomą, rozrywać i deptać odzież, rzucać butami na piec, pluć, łajać i t. p.
Wyczerpawszy dopiero wszystkie te środki, nieco pierwszą jego zajadłość uspokajające, wyleciał i, nic nikomu nie mówiąc, pobiegł wprost do komendanta. Po drodze choć mnóstwo ludzi spotykał, a wszyscy wyraźnie wypisany gniew, widzieli na jego twarzy, nikomu nic nie powiedział, komendanta nie zastał w domu, poszedł więc go jeszcze szukać, potem, gdy go znalazł, tak był przelękły i rozgniewany, że nie rychło przyszedł do słowa. Zaczął mówić, tamten go nie mógł zrozumieć, naostatek domyśliwszy się już o co chodziło, podobnie
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/243
Ta strona została skorygowana.