zwlokł z siebie tę odzież, rzucił ją pod mostek i został w jednym surducie. Czapkę miał w kieszeni. Wykonawszy to, pobiegł czemprędzej do doróżki, w której zdala już poznał Młota. Dościgłszy jej, rzucił się wewnątrz, czując, że mu sił braknie.
W istocie ta jedna godzina trwogi i niepewności tak go złamała, że długo do sie- przyjść nie mógł. Na koźle zamiast dorożkarza, spostrzegł drugiego z przyjaciół, który, powitawszy go skinieniem głowy, zaciął konie i spiesznie ruszyli do miasta, okrążając je, bo na prostej drodze pewnej spodziewali się pogoni. W istocie wysłano ją, ale tak nie rychło, że gdy się żołnierstwo rozbiegło z rozkazem zatrzymywania wszystkich na drodze od cytadeli, oni już byli w środku miasta, gdzie ich wśród mnóstwa powozów niepodobna było wyszukać. Przez cały czas, gdy w czwał lecieli do miasta, bo wolniej dopiero w Jerozolimskich alejach jechać zaczęli, mimo całego swego męstwa, Karol słowa przemówić nie mógł. Po części przyczyną tego znękania, było nawet fizyczne osłabienie i dwudniowy głód, bo nic w usta wziąć nie mógł, przygotowując się do stanowczego kroku. Młot daleko doświadczeńszy od niego i więcej przewidujący, puszczając się dorożką na przeciw przyjaciela, nie za-
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/245
Ta strona została skorygowana.