tecznym i potrzebnym, ale ten miecz Damoklesa ciągle zawieszony nad głową!!
— Pani — rzekł Karol — byłoby to straszliwem w istocie, gdybym miał nadzieję wyjścia cało z tych wypadków, ale to być nie może. Każdy z nas z góry uczynił ofiarę z życia i już się z niem nie droży, myśląc tylko, aby je sprzedać za jak największy okup dla drogiej ojczyzny. Przypomnisz sobie pani kiedyś moje słowa... Niegodni Mojżesze prowadzim do tej ziemi obiecanej, której nigdy oglądać nie będziemy. Zginiemy nie wiem jak, jedni na szubienicach, drudzy po więzieniach, inni w boju i męczarniach, ale musimy poginąć, aby śmiercią prawdzie oddać świadectwo!
— Smutne to i straszne słowa — wzdychając rzekła Jadwiga. — Czuję całą ich wielkość, podziwiam bohaterstwo, a pomimo to takbym chciała pana ocalić, tak z tą myślą pogodzić się nie mogę!!
Jednakże mówiła dalej Jadwiga, starała go się przełamać i jak się to tylko szczerym ludziom trafia, uznała się sama wreszcie za zwyciężoną. Spuściła głowę, zamyśliła się i zakończyła słowy:
— Dobrze więc — dziękuję panu — opierając się, wskazałeś mi drogę, którą i ja pójść powinnam. Przyznaję, że jako słaba kobieta, marzyłam o osobistej przyszłości.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/266
Ta strona została skorygowana.