reszcie zobaczył Karola, tak osłupiał, zdrętwiał, pobladł, zmieszał się, jak gdyby widmo z grobu powstałe zobaczył. Zdawało mu się, że razem z nim zdrada jego wyszła na jaw, dla pokrycia pomieszania, zaczął się uśmiechać; pannie Jadwidze zrobiło się słabo, wszyscy zamilkli; nareszcie po długim przestanku, Edward rzekł, jąkając się.
— A! więc pan został uwolniony, prawdziwie miło mi powinszować.
— Nie winszuj pan — rzekł Karol niezmieszany wcale — nie jestem uwolniony, alem się sam uwolnił. — Dosyć to będzie panu powiedzieć, aby go skłonić do zupełnego milczenia o mnie, jakby mnie na świecie nie było.
Edward ciągle jeszcze stał jak osłupiały; wyznanie Karola przeraziło go, czuł się bowiem wspólnikiem zbrodni, kryjąc ją, widział się już na Syberyi, za to, że się z Karolem spotkał, a z drugiej strony czuł, że gdyby go zdradził, mógłby podpaść pod ten sąd doraźny, który w czasach rewolucyi nie przebacza nikomu. Rad był uciec co najprędzej, aby z zapowietrzonym nie obcować. Bał się być śmiesznym, a twarz jego malowała taki niepokój i zafrasowanie, że mimo wcale nie wesołego położenia, pannie Emie śmiać się chciało i podać mu flakonik dla orzeźwienia. W głosie nawet
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/269
Ta strona została skorygowana.