swą egzystencyę. Siedział tak na ławce zadumany ciężko, gdy usłyszał, że go ktoś klepnął po ramieniu i ujrzał przed sobą najsłuszniejszego w Warszawie mężczyznę, jednę z podpór rządu i systemu, który go witał przyjacielsko i protektorsko mu się uśmiechając. Był to ten sam właśnie, przed którym Edward, tak nieopatrznie pierwszym razem wygadał się o Karolu. Na widok tej potęgi, dla której nadzwyczajny miał szacunek, wylęgły z niezmiernego strachu, Edward pobladł, sądząc, że jego zbrodnię wyczyta mu z fizyognomii.
— Jak się masz? — rzekł poważnie słuszny mężczyzna. — Wiesz historyę? wyobraż sobie, co to są za podziemne knowania tych rewolucyonistów, jak tu się jakikolwiek rząd i porządek utrzymać może! Uwierzyłbyś temu, że ten niebezpieczny przewódca Gliński, uciekł, uważasz to — uciekł z cytadeli!!! łotry! łotry! śmieć uciec!
Pan Edward w tej chwili czuł tylko, że powinien się był nadzwyczajnie zadziwić, aby pokazać, że nic nie wie; krzyknął więc tak, że aż towarzysz jego, musiał go za rękę ścisnąć, wstrzymując zbyteczny objaw zdziwienia. Odegrawszy swą rolę, tchórz nieco się uspokoił, a wysoki mężczyzna mówił dalej poważnie.
— Nie słyszałeś więc nie? A jest to nad-
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/272
Ta strona została skorygowana.