rozpoczęła, nie mogła się wstrzymać od uronienia kilku łez, na myśl o niepewnej przyszłości.
Nazajutrz rano pojechały na mszę do Karmelitów, u posągu Chrystusa zastały Karola zamyślonego nad tem pięknem dziełem rzeźbiarskiej sztuki; stał on tu przez całą mszę, a gdy po niej zbliżyła się doń Jagwiga, rzekła mu, wskazując na posąg Sosnowskiego.
— Patrz pan, na tego Chrystusa rozciągnionego w grobie, jak Polska nasza, artysta Polak rzeźbiąc to dzieło, miał pewnie na myśli ojczyznę, widać w nim umęczone bóstwo przez ludzką złość i namiętności, trup to leży, ale czuć, że życie jest jeszcze w trupie, że on powstanie do nowego żywota, skruszy kajdany śmierci i wznijdzie z chorągwią tryumfu, a żołnierstwo rzymskie, co strzegło zabitego, padnie na twarze przed zmartwych powstałym. Tak, ten Chrystus, to Polska nasza, śpi ona jeszcze w grobie, ale odżyje, kamień odwali i wstanie na nieśmiertelne istnienie. Miejmy nadzieję, dodała, wierzmy, a stanie się tak, jako serca nasze zapragną. Nie żegnam pana, zabaczymy się prędko, gdzie i jak, nie wiem, ale widzieć się musimy.
To mówiąc, podała mu rękę i siadły do powozu.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/303
Ta strona została skorygowana.