całkiem w sobie nie mogła. To ostatnie pożegnanie, trwało tylko chwilę, konie były zaprzężone, musiano jechać, a Jadwiga do samego prawie domu była milcząca i głęboko zamyślona.
Ciotka spostrzegła wkrótce, że mocno tęskniła za Warszawą i że zajęcia wiejskie, których było podostatkiem, ani jej zastąpić, ani zapomnieć nie dały. Umiała się wszakże Jadwiga pogodzić ze swem położeniem i choć smutek na jej twarzy był widoczny, rozrywała się pracą około ochrony wiejskiej, szkółki i t. p. Ciotka, która mniej daleko miała powodów, żałowania stolicy, wpadła wszakże w rodzaj melancholii i niezdrowia bardzo zastraszającego. Całe dnie przesiadywała nad swojemi krosienkami, na których zwykle leżała jeszcze książka, ale ani haftować, ani czytać nie mogła. Z oczyma wlepionemi w krosna spędzała w milczeniu godziny; po dwa i trzy razy pytać się było o jedno potrzeba, nim odpowiedziała. Ilekroć się odezwała, widać było, jak wszystko widziała czarno i rozpaczliwie. Uśmiech, dawniej częsty gość na ustach teraz się prawie na nich już nie ukazywał, chudła, mizerniała, a najtroskliwsze starania i pieszczoty siostrzenicy, nic na to poradzić nie mogły. Sprowadzeni lekarze radzili
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/305
Ta strona została skorygowana.