Ostatnie słowo wymówiła z przyciskiem.
— Niech pani będzie pewną — rzekł Albert — iż przyczyn jej pobytu nigdy bym nie szukał tam, gdzie one być nie mogą. Nadto panią znam, abym śmiał posądzić; zresztą przyczyn łatwo się bardzo domyślić — dodał smutnie. — Obawiam się, abyś kiedy nie żałowała pani tych wielkich poświęceń dla pięknych, ale niestety, tylko urojeń...
— Mój hrabio — odpowiedziała Jadwiga — mogłeś się tego nauczyć z całej historyi umysłu ludzkiego, że wszelka rzeczywistość w sferze prawdy, wprzódy nim rzeczywistością się stanie, jest długo urojeniem, marzeniem, utopią. Napróżno byśmy, zimniej patrząc na świat, zaprzeczać temu chcieli.
— Tak, pani — odparł Albert — ale losy pojedyńczych narodów, jak los pojedyńczych ludzi, to rzecz zupełnie oddzielna. Co dla dziejów ludzkości znaczy ten lub ów naród, losom ogółu wszystko jedno, kto wielką prawdę wypiastuje?
— A mnie się zdaje, że nie; zgodzono się na to, że narody mają posłannictwa, że z wiadomością czy bezwiednie spełniać je muszą do ostatniej życia godziny.
Albert nic nie odpowiedział, zamyślił się i dodał po chwili:
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/332
Ta strona została skorygowana.