Nad wieczorem już, gdy Ema wracała do domu, zszedł się z nią u drzwi ów wczorajszy policyant.
— Moje dobre panie — rzekł, gdy go wprowadzono na górę — jak bo jesteście nieostrożne, żeby też izby nie wykadzić a tych liter nie sprzątnąć. No, żeby był pułkownik spojrzał wprzódy niż ja? ot, dopiero jakieby to licho było!
Panna Ema chciała mu wytłomaczyć, że litery nic nie znaczyły, że je tam ktoś dawniej położył i t. p. ale się żołnierz uśmiechnął i machnął ręką!
— Daj bo pani pokój — rzekł — albo ja jaki zdrajca, czy co? czy to ja, jak drudzy, na wierność ojczyźnie nie przysięgałem? Przyszedłem was tylko ostrzedz, że taki zawsze bezpieczniej mieszkanie porzucić, na kilka dni wyjechać, a potem się do innego przenieść. Już ja to wiem — dodał — jak się kto raz weźmie do takiej roboty, to ona go korci i ciągnie. Panie tam nie wytrzymacie, żebyście czego w domu nie miały, a już jak raz była rewizya i zanotowano, zawsze oni będą podejrzewali. Nawet jakeśmy wyszli, pułkownik bardzo głową kiwał i ciągle taki powtarzał:
— Nie darmo tam w tej izbie śmierdziało!!
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/339
Ta strona została skorygowana.