dwiga — nie spodziewałam się, abyś na tę wielką chwilę tak jakoś smutno poglądał. Powinnibyśmy jedni drugim dodawać serca i męstwa.
— Tak, to prawda — odpowiedział zapytany — ale się czasem oprzeć nie można jakiemuś boleśnemu wrażeniu. Gdybyś pani, jak ja, była przytomną tej scenie, gdybyś widziała tych ludzi, z których większa część jutro porzuca żony, dzieci, lub starych i niedołężnych rodziców, możebyś doznała także tego ucisku serca, który mną na chwilę owładnął, a w ostatku, dodał ciszej — może w tem jest troszkę brzydkiego egoizmu, bom przyszedł panią pożegnać.
— Jakto pożegnać? — spytała Jadwiga.
— Przecież, nie sądzisz pani, aby, gdy ci ludzie wychodzą, jam mógł pozostać?
— Więc pan...
Niedokończyła i bledniejąc, zbliżyła się ku niemu.
— Jest to koniecznem? — spytała.
— Nieodzownie, jutro w lasach zaczynają się gromadzić wychodźcy z miasta. Mało przygotowań dało się uczynić, musimy być z nimi, aby im dodawać męstwa, kierować, a w potrzebie ginąć razem.
Jakkolwiek boleśnie dotknięta tem niespodzianem oznajmieniem, Jadwiga mówić
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/346
Ta strona została skorygowana.