— Poczekajcież aż odetchnę.
To mówiąc, Ema weszła do pokoju, w którym ciemno było od dymu. Ze sześciu mężczyzn w rozmaitych, dosyć zaniedbanych strojach, zaskoczeni niespodziewanemi odwiedzinami kobiety, cofnęli się w głąb, więcej może zmięszani, niż Ema nieładem kawalerskiego mieszkania. Pierwszy raz w życiu poczciwa siostra miłosierdzia zajrzała do podobnego mieszkania; chciała usiąść na kanapie, ale natrafiła na parę ogromnych butów, a posunąwszy się dalej, siadła na rewolwerze, z którego, porwawszy się, już widząc, że miejsca nie znajdzie, pochwyciła za krzesło, z krzesła posypały się kule gradem po podłodze...
— Czy tu u was nie ma gdzie usiąść? — zapytała.
Młot, śmiejąc się, przyniósł jej jedno wolne krzesełko, na którem dopiero odetchnęła.
— Jest pan Karol — spytała — bo za dymem nikogo nie widzę?
— Stoję przy pani — odezwał się głos z tyłu.
Nie byłaby go poznała, bo miał w tej chwili siwe bakenbardy i perukę.
— Co pani rozkaże?
— Chodź no, to ci coś powiem.
Przybliżył się, a Ema szepnęła mu do ucha:
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/351
Ta strona została skorygowana.