z nich musiał być nie sobą, ale kimś tam innym. Pomyślano więc o paszporcie dla Tomaszka, o który w istocie w tej chwili było trudno. Gdyby szło tylko o przejście rogatek, mundur by je był ułatwił, ale na wszystkich już drogach patrolowali kozacy, chwytając przejeżdżających i potrzebując od nich świadectw, należało więc dla Tomaszka dostać jakiekolwiek, aby w ręce Moskali nie popadł, nim by na oznaczony punkt zborny doszli. Noc pozostawała na wyszukanie świadectwa wójta gminy. Karol miał także podobne i udawał obywatela powracającego w Podlaskie.
W tej chwili wychodzenie z Warszawy zaledwie się rozpoczynało. Wypuszczano na rogatkach, łatwo chcąc później znużonych wychodźców na gorącym uczynku w lasach i po drogach połapać. Kupki pierwsze zbiegów z Warszawy źle odzianych, prawie niezbrojnych, bez pewnego planu co z sobą począć miały, gromadziły się w lasach najbliższych, a przewódcy sami nie wiedzieli jeszcze jak pokierować niemi; czuli tylko, że los ich podzielać byli powinni. Styczeń w tym roku, jak cała prawie zima, był dosyć łagodny, nie mieliśmy zbytnich mrozów, ani śniegów, ale były słoty leszcze, wilgoć, mgły, które dla ludzi wystawionych ciągle na nie, przykro się czuć
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/363
Ta strona została skorygowana.