miasta, które opuszczał, miejsc pełnych wspomnień i groźby niepewnej przyszłości, tęskno pierś mu uciskały. Nie wiedział, czy tu kiedy jeszcze powróci, czy tych ludzi i te stare znane sobie mury zobaczy. Ranek był smutny, miasto jakby wyludnione, w kościołach tylko ranne cicho brzmiały dzwonki; znaczna część stolicy usypiała tym ciężkim snem poranku, z którego się przebudzić tak trudno. Na rogatkach wszakże gorzała już świeczka łojowa i urzędnicy, rozgrzani paru kieliszkami kminkówki, siedzieli za stołem sprawdzając paszporta podróżnych; Karol, bojąc się wysłać Tomaszka, aby go mowa lub układ żołnierski nie zdradziły, poszedł sam ze świadectwami.
Siedział już tam i żandarm, mający spis osób zapewne podejrzanych, ale śmiała postawa młodego człowieka, świadectwo wystarczające, wreszcie powierzchowność jego wszelkie podejrzenia uchyliły. Podniesiono rogatkę i dwaj podróżni potoczyli się drogą ku Miłośnej. Krążące patrole miały jeszcze naówczas poszanowanie dla poczty i jadących nią osób, nie zaczepiano więc ich nawet, i wkrótce na stacyi stanęli. Tu już Karol musiał wziąć konie, na bok zjechać z traktu i dostawszy się do wskazanej mu wioski, ubocznemi z niej drogami
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/365
Ta strona została skorygowana.