twarzy jego odmalowało się zdziwienie, po ustach przeleciał uśmiech. Karol udawał, że go nie poznaje, przeszli mimo siebie parę razy, aż oficer przystąpił do podróżnego.
— Czy mi się zdaje — rzekł językiem ruzczyzną połamanym — czy pan jesteś numer czternasty?
Karol bystro mu spojrzał w oczy.
— Nie rozumiem — rzekł — ale gdyby tak było?
— Gdyby tak było? — odparł oficer — życzyłbym panu z serca szczęśliwej podróży. A choć się nie znamy, możebyś i pan powinien odwdzięczyć mi się podobnem życzeniem, bo widzi pan i ja nie po służbie jadę, ale także... no, do domu...
— Daleko? — spytał Karol.
— Ha! na Białoruś — odpowiedział oficer.
— To pan jesteś Atanazy? — zapytał Karol po cichu.
— A tak. Nie widzieliśmy się w Warszawie — rzekł wesoło — a ot przyszło się nam spotkać na drodze, więc pan już wiesz z czem jadę?
— Wiem — rzekł Karol.
— Nie mamy się więc — wesoło przerwał oficer — czego siebie lękać.
I podali sobie ręce.
— Co Bóg da, to da — dorzucił po
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/367
Ta strona została skorygowana.