maszka, aż po długiem poszukiwaniu zjawił się on nareszcie ale tak obwiązany chustami, jakby go nagle najokrutniej zbito. Nie można się było jednak przyczyny dowiedzieć, bo głosu nie puszczał, a twarz zakrywał starannie. Gdy oficer z siedzącym Karolem żegnał się na bryczce, oczy Tomaszka dziwnie wytrzeszczone pełne były przestrachu. Łatwo to sobie wytłomaczyć tem, że oficer dowodził rotą, w której on służył; stąd i ta gwałtowna fluksya i te chusty, któremi się obwiązał.
Po bardzo złej drodze, gdyż rzadko gdzie zamróz trzymał, a miejscami grząsko było, pod wieczór dostali się do małego szlacheckiego dworku, przed którego bramą Karol, udający lekarza, woźnicę swego odprawił.
Ustronie to, w dosyć zapadłym kącie, którego oznaczyć nie możemy, przytulone było do lasu, otaczającego je ze wszystkich stron dookoła, mała wioseczka czerniała opodal z kościółkiem i wysokiemi jodłami, dworek był schludny, ale ubogi, dach kryty słomą, dwa białe nad nim kominy, ganek na słupkach z ławami, studnia w dziedzińcu, zabudowania gospodarskie po bokach, zacisznie, smutno, ale jeszcze ze staroświecka po polsku. Ani w budowach, ani w ich ozdobie nic tu nie było przywoźnego, wszystko tak jak to przed wieki u nas bywało.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/369
Ta strona została skorygowana.