wiali bardzo gorąco, ale po cichu, żeby ich jaki patrol nie wziął za konspiratorów.
— A niechże ich wszyscy dyabli wezmą — wołał Dunio — taki nam oni spokojnie naszej roboty ukończyć nie dadzą, i dokażą tego, że Towarzystwo rozwiążą.
— Jawna rzecz — odparł hrabia Albert — że to musi być rzecz zrobiona przez policyę, bo rząd szuka pretekstu.
— Już co jest, to jest — dokończył Edward — ale się na fatalne rzeczy zanosi...
— Nieszczęście — westchnął Dunio — człowiek przybywszy do Warszawy, obiecywał sobie cokolwiek się zabawić, a tu wszystko w łeb weźmie.
Tak rozmawiając, weszli do hotelu, we drzwiach już jego i po korytarzach spotykające gromadki osób cicho pomiędzy sobą szepczących.
— Jako żywo nie ma nikogo zabitego — mówił jeden — kilku tam wypłazowali, trochę zaaresztowano, reszta się rozbiegła, nie trzeba z tego wielkich rzeczy robić.
— A ja waćpaństwu mówię, czy my bębiem robili czy nie, tu się coś strasznego klei. Trzeba zabierać manatki i na wieś uciekać — przerwał inny.
— Na miłość Bożą — dodał jakiś wąsacz trochę szpakowaty, który mógł być żołnierzem z trzydziestego pierwszego roku —
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/37
Ta strona została skorygowana.