i wstał podochocony, miało się ku wieczorowi, zapalił fajkę i zabierał się do odjazdu, a gdy już miał odchodzić, rzekł przy pożegnaniu do kapitana:
— Zdaje mi się stary, żeś ty dobry człowiek, żal by mi ciebie było, gdyby cię powiesili, a tobie się to może przytrafić, jak swego lasu nie będziesz pilnował i broń Boże, w nim jeszcze jakim zbiegom dasz przytułek. Ja naszych znam, oni się siwego włosa nie ulitują, siedź ty stary cicho! chcesz być cały.
— Ha! — odparł kapitan — życie ludzkie w bożem ręku, raz ginąć panie bracie; i tyś mi się zdał jakimś dobrym człowiekiem, powiedziałbym ci też coś, ale na ucho.
Kozak nic nie mówiąc ucha nastawił.
— Co wam za potrzeba — rzekł kapitan po cichu — tak bardzo służyć serdecznie tym, co was w kajdanki zakuli?
Oficer machnął ręką, kiwnął głową i kazał sobie podać konia.
— Bywaj zdrów stary — rzekł — a pamiętaj lepiej co ja tobie mówiłem...
To mówiąc, kłusem wyjechał z dziedzińca a cała gromada za nim. Tomaszek jakoś nierychło ze słomy się wydobył i na świat boży powrócił.
Chociaż już nieco zmierzchało, Karol naglił ażeby w las jechać. Osiodłano więc
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/378
Ta strona została skorygowana.