konie, bo bryczką się tam nie można było dostać i, choć zimny deszczyk mżył, ruszyli zaraz wziąwszy parę psów z sobą, jak gdyby na polowanie.
Kto zna nasze lasy tylko z tego, co zwykł widzieć nad drogą, a nie po myśliwemu, ten o głębi ich wyobrażenia mieć nie może. Las ów stary, odwieczny, taki jak go Bóg stworzył, nie jakim go ludzie robić zwykli, zaczyna się tam dopiero, gdzie się wozowe drogi kończą, gdzie ścieżki pieszych zrazu wyraźnie giną i przepadają w zaroślach. Na mniej dostępnych miejscach rosną niebotyczne drzewa i owe gąszcze nierozwikłane, których wnętrza zna tylko zwierz dziki, co się w nich chowa. Nie widać tam jeszcze ręki człowieka, są gdzieniegdzie tylko ślady burz i huraganów, które całemi łanami obaliły puszcze i obróciły w stos gnijących kłód, pokrytych w następnych latach gęstą młodą zielenią. W tych niedostępnych uroczyskach płyną gdzieniegdzie ospale zgniłe ruczaje, kiśnie woda w szerokich brodach, nad których wodami zwieszają się zewsząd szukające napoju drzew i kwiatów gałęzie, i obraz tych borów, z którymi tylko amerykańskie puszcze porównać się dają, powietrze, którem się tu oddycha, wonie rozlane wokoło, całkiem są różne od tych lasów, które już ręka ludzka
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/379
Ta strona została skorygowana.