przetrzebiła. — A kto nie słyszał wielkiego hymnu, który szumem swym nucą drzewa i szalonych rozhoworów ich w czasie burzy, ten nie zna jeszcze jednego z głosów najuroczystszych stworzenia. — Da on się tylko porównać z szumem wzburzonej fali morza, pluszczącej się na piasku lub rozbijającej o skały. Takiemi są te bory w czasie lata i jesieni, gdy pełnem życiem dyszą; inne wcale w zimie, gdy z nich liście oberwą wiatry, gdy śniegi zawisną na gałęziach, szron oszkli ich korę i sen ciężki, ołowiany, uciśnie je w swych objęciach. Smutne naówczas nad wyraz są te lasy, w których już nic nie żyje, gdzie ledwie zielenią się odmłodzone mchy i niedowarzone mrozem liście poziomych roślinek. Olbrzymie drzewa zdają się stać jak owe trupy po jaskiniach zaschłe i skostniałe, nawet wicher przedzierający się przez suche gałęzie, nie gra na nich muzyką życia, ale świstem szyderskim zniszczenia i śmierci. I słychać wśród ponurego milczenia, uroczystego jak nicość, spadającą obłamaną gałąź, lub nagle z łoskotem piorunu odbitego ech tysiącem, walące się stuletnie drzewo, które druzgocze młodsze krzewiny i kładzie się znużone w proch i zgniliznę. Po tym wielkim trzasku znowu cisze długie, przerywane krakaniem pta-
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/380
Ta strona została skorygowana.