stanu i tradycyi wieków. Utrzymały się one więcej po wioskach, gdzie człek wielu miejskich do życia pomocy jest pozbawiony, pokolenia mieszkańców miast zapomniały o tym bycie, od którego już prapradziadowie ich odwykli.
Karol z kapitanem wzięli się obaj do roboty i nauczycielstwa, nie obawiali się trochę ręce podrapać, byle ludziom tym dodać ducha i ochoty do pracy. Zaraz też wionęła jakaś nadzieja na wszystkich, jaśniej rozgorzały ogniska, gwarniej rozmawiać zaczęto, gdzieniegdzie nawet uśmieszek i żarcik wzleciał na zbladłe usta. Wykopano parę obszernych ziemlanek, a robota około nich poszła tak szybko, że można było na noc wygodniejsze chorym dać schronienie. Karol postanowił położyć się tymczasem w szałasie, byle słabszych poratować. Kapitan, który o ile mógł, pomagał, wprędce się jednak znużył, założył ręce w tył, splunął i rzekł po cichu do Karola:
— Wszystko to bardzo pięknie, ale ja com nieraz na koniu sypiał w marszu i biedy się dosyć najadł, taką wojnę, na jaką się tu zabiera, ani rozumiem ani chwalę. Z wojskiem regularnem na kule i spisy mężnie pójść, na to się piszę, ale o głodzie w ziemi dziury kopać i z kijem maszerować
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/387
Ta strona została skorygowana.