że musiał przystanąć w karczmie dla popasu. Kozacy już do koła wóz obstępywali, gdy pomiędzy nimi spostrzegłszy wczoraj widziane twarze, Karol nabrał otuchy; zaczęli go pytać o papiery.
— Prowadźcie mię do oficera, to mu się wytłómaczę.
Właśnie, gdy to mówił, wczorajszy współbiesiadnik nadszedł i jako ze znajomym przywitał się z Karolem.
— Panie kapitanie — rzekł głośno podróżny, udając wesołą minę — jedliśmy wczoraj obiad z sobą, możesz mi pan poświadczyć, że nie jestem żadnym podejrzanym człowiekiem.
— Nu tak — odparł oficer. — A cóż wy tu robicie?
— Potrzebowałem dostać się do sąsiedniej wioski, nająłem oto tego jegomościa, który mnie tu wcale niespodzianie przywiózł.
— Chciałem popaść — wybąknął, dając mu potajemne znaki, woźnica.
Ale kapitan tupnął nogą, pogroził i kazał żołnierzom odstąpić.
— Jeżeli pan każe, to pojadę dalej — rzekł pomieszany szynkarz.
— Mój kochany — odpowiedział mu Karol — nie tłumacz się i nie bałamuć, dobrze rozumiesz coś zrobił; potrzeba mi
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/397
Ta strona została skorygowana.