bnostkach; ze studentami był burszem, a na wsi prawie udawał szlachcica, choć, prawdę powiedziawszy, to mu się najmniej dobrze udawało. Karol, który nie wiedział jeszcze, który z lekarzy przyjedzie pierwszy, niezmiernie się ucieszył ujrzawszy go, bo w istocie był to człowiek nieoszacowany w takich okolicznościach. Hensch ledwie stanął na progu, już się począł upominać, aby co prędzej jechać do obozu, ale mu to nie przeszkodziło dowcipnie opowiedzieć przygody swej podróży, uśmiechać się do siostry gospodyni, poznajomić z dziećmi, a nawet pobrzdąkać na fortepianie. Chociaż tego miłego gościa radzi byli zatrzymać gospodarstwo, musiano go wszakże puścić, bo i on i Karol spieszyli. Zaprzężono konie, przywiązano do wozu wierzchowca osiodłanego, którego gospodarz ofiarował i miano wyjeżdżać, gdy w bramie zjawił się Wojtek zadyszany, na chłopskim koniku.
— A tyś to gdzie bywał? — zapytał Karol.
— Eh! nic proszę jegomości, ja tu za interesem jeździłem i powracam.
— Cóż to za interes?
— To z tym szynkarzem, proszę pana — mruknął — potrzeba go było powiesić to się go powiesiło.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/409
Ta strona została skorygowana.