było choć piki przysposobić. Obóz rozdzielił się teraz na grupy wedle naturalnego powinowactwa, charakterów, powołań, koleżeństwa i sympatyi. Prace bieżące zajmowały część większą. Czeladź kowalska urządzała już kuźnię na prędce, inni ciosali drzewca do pik, inni gotowali jedzenie. Przy ogniskach lano kule, wyrabiano ładunki. Pod jednym z szałasów czeladź krawiecka z Warszawy przerabiała surduty na kurtki mudurowe.
Karol, który porzucił był obóz w chwili odrętwienia, uradował się w duszy, widząc go tak gwarnym, ożywionym, wesołym i zajętym pracą. Większa część twarzy biednych wychodźców była rozjaśnioną, kilka tylko między niemi tęsknotą powleczonych smutnie odbijało. W jednym kątku na pieńku siedział ksiądz Łukasz z tabakierką w ręku i zagrzewał ducha pół rubaszną, na pół pobożną przemową. Mimowolnie postać ta przypominała Schillerowskiego braciszka w obozie Wallensteina.
Ale było tam prócz niego mnóstwo figur oryginalnych zupełnie naszych, i nigdzie w świecie trafić się nie mogących. Wiele z nich najżywsza imaginacya poety stworzyć by nie mogła takiemi, jakiemi je utworzyło życie. Doktor Hensch wpadłszy w to ruchawe mrowisko ludzkie, uczuł się aż do
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/412
Ta strona została skorygowana.