W karczemce na kraju lasu nazajutrz pod wieczór odbywała się równie smutna, rozpaczliwsza jeszcze może scena. Tam przywieziono trupa powieszonego szynkarza, a młoda jego żona siedząc nad nim na ziemi, wyła z płaczu, rwąc sobie włosy na głowie. Dzika ta namiętna istota, podnosiła się rozpaczą wielką aż do heroizmu prawie; żal jej po mężu wyrażał się tak przejmująco, że kilku ludzi stojących w progu, truchleli, patrząc na nią. Chwilami zrywała się i z zaciśnionemi pięściami, z rozpuszczonym włosem biegła do progu, jak wściekła, rzucając się na niemych i chłodnych świadków swojej boleści, którzy pierzchali przed tą furyą przelękli. Była to kobieta zaledwie dwudziestokilkoletnia, twarzy wschodniego typu, namiętnej i bardzo pięknej. Z pałającemi czarnemi oczyma, z których krew zdawała się zamiast łez wytryskać, z zmarszczonemi brwiami, z usty rozdartemi krzykiem i pokąsanemi z bólu, podobną była do starożytnej Medei. Niekiedy przyklękiwała przy trupie