Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/419

Ta strona została skorygowana.

całując go, mówiąc do niego, rzucając mu się na pierś zimną, to znów z podniesioną głową, z załamanemi rękami, chodziła po izbie płacząc i sama mówiąc do siebie. W strasznem jej łkaniu był czasem dziki śmiech, to żałość dziecięcia, to ryk zranionej wilczycy, która szczeniąt wydartych szuka. Chodząc tak, to biła się o ściany, to padała, to jak zdrętwiała stawała patrzeć na trupa milcząca i dwa długie łez strumienie lały się jej z oczów na obnażone piersi. Chciano natychmiast pogrzebać zmarłego, ale kobieta zatrzasnęła drzwi, pogroziła ludziom i zamknęła się z nim sama. Chociaż obawiano się, aby w tej rozpaczy nie dopuściła się nad sobą samobójstwa, nie wiedząc co czynić, ludzie się rozeszli i musieli ją tak z ciałem wisielca zostawić. Do późnej nocy ciemno było w karczemce, ryk tylko płaczu chwilami wylatywał aż na pole, potem ucichło wszystko, drzwi się otworzyły, kobieta stanęła w progu, wyciągnęła pięść w stronę lasu i zawołała:
— Zemszczę się, zemszczę! Nikt nie tknie więcej jego ciała, nikt się nie będzie urągał mogile!! nie! nie!
I zażegnawszy garść słomy wsunęła ją w strzechę, patrząc, jak powoli płomyk, rozdymany wiatrem, pełzał po dachu i wja-