rozmowę, uśmiechała pokusą; a mrugała na towarzyszy, aby się tymczasem nie spostrzeżeni przemknęli, i doprowadziła ich tak aż do wzgórza i dębu, u którego pogrzebiono pierwszą ofiarę. Tam ukryci o zmroku, patrzyli długo w obóz i liczyli ludzi i rachowali broń, a śmiała kobieta wdarła się aż do środka, aby lepiej podpatrzeć, co się tam działo.
W chwili, gdy udając wieśniaczkę; przesuwała się między szałasami, Wojtek, który na pniu siedział, spostrzegł jej twarz, poznał ją, i jak błyskawicą przeleciała mu myśl o szpiegach. Nie mówiące nic nikomu, szepnął parę słów towarzyszowi, aby ją mieli na oku, ukrył się sam, ale ją śledził niespokojnie: zaczepiono ją tu i ówdzie, biorąc za markietankę. Piękna jej twarz obudzała ciekawość, wszakże umiała się przemknąć nie zatrzymana i wyślizgnęła się już z pośrodka szałasów ku mogile, gdy Wojtek, który ją miał na oku, ostrożnie za drzewa się kryjąc, w ślad za nią iść zaczął. Było z nim trzech czy czterech uzbrojonych, którzy mu krzakami dołem przedzierając się, towarzyszyli. Po ruchach i wejrzeniu bojaźliwem nieznajomej kobiety, z kierunku jej kroków, Wojtek już był pewnym, że to była szynkarka, której twarz raz widziana, utkwiła mu w pamięci.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/422
Ta strona została skorygowana.