Szedł więc ścigając ją i dojrzał ukrytych dwóch ludzi, których z sobą przyprowadziła. Wskazał natychmiast tym, co z nim szli, nie chcąc alarmować obozu; był pewny, że ich osaczy i pochwyci. Ale gdy się zbliżył, ludzie owi pierzchnęli, dano ognia, krzyk dał się słyszeć, zerwali się wszyscy w obozie, puściła się pogoń. Nie schwytano jednak nikogo, na ziemi i krzakach widne były ślady krwi przez kilkadziesiąt kroków, potem znikły. Napróżno najlepiej znający las trzęśli wszystkie jego zakąty, nikogo nie znaleziono. Ale przytomność Wojtka ocaliła od zagłady ten pierwszy oddział, ledwie się przygotowujący do boju. Nie ulegało wątpliwości, że Moskale wyszpiegowawszy go, korzystając z tej chwili nieprzygotowania, napaść zechcą jutro. Natychmiast więc należało myśleć o przeniesieniu się w inne lasy sąsiednie o parę mil odległe, które wąską szyją zarośli i błot łączyły się z puszczą. Chorych potrzeba było wziąć na nosze, kuźnie i rozpoczęte roboty zaniechać, a samym o północy, w ściśniętej kolumnie, którą poprzedzały ruchome straże, puścić się na oznaczone miejsce.
Gdy to postanowiono, zaledwie pozostawało dosyć czasu, aby na naznaczoną godzinę wszystko było w gotowości. Ruch
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/423
Ta strona została skorygowana.