która dać może wyobrażenie o charakterze Moskali w całej tej wojnie ich z nami; jest to rys nie zmyślony, ale blado jeszcze i nieśmiałą ręką powtórzony z rzeczywistości. Ani wiek, ani boleść, ani stan, ani nawet ta śmierć, która zwykła przejednywać wrogów, nie powstrzymały nigdy rozwścieklonej tłuszczy, gdy miała do czynienia ze słabszymi. Nie jeden raz z rozkazu generałów tańcowali na mogiłach świeżo rozstrzelanych powstańców, dobijali rannych, cięli żywcem na kawały, darli skórę, obcinali nosy i uszy... zadawali najprzemyślniejsze męczarnie. Ani suknia kapłana, ani świętość kościoła, ani majestat ołtarza i krzyża, nie opamiętały tej dziczy pogańskiej, godniejszej imienia zbójców niż żołnierzy.
I tu też kapitan pół pijany, ani młodzi porucznicy nie myśleli wzbronić profanacyi grobu, której towarzyszyły dzikie śmiechy i skoki. Starszyzna nigdy nie śmiała sprzeciwić się wyuzdaniu sołdatów, nie mając nad nimi żadnej władzy; najmniejszą z ich strony oznakę ludzkości poczytywano za zdradę i współczucie dla buntowników. Kapitan postanowiwszy ścigać powstańców, nie spieszył wszakże z pochodem za nimi, był mocno przekonany, że dosyć będzie napaść ich, by rozprószyć. Po wypoczynku
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/427
Ta strona została skorygowana.