hałas, klątwy razem buchnęły, a tuż i powstańcy rzucili się wystrzeliwszy tylko, na żołdactwo... Ledwie dziesiąty pochwycić miał czas za karabin, połowa na ziemi rozrzucona została, którą natychmiast porwali nasi... Moskale pod pozorem formowania się, rozbiegli na pole i w las... Nie było prawie z kim się bić. Kapitan rozbudzony, z głową obwiązaną fularem, latał z szablą dobytą i łajał co wlazło. Udało mu się przecie wśród tego zamętu jakąś garść skupić i z nią porządny rozpocząć odwrót.
Nasi powstrzymywani przez Karola, który ich nie chciał na zbytnie wystawiać niebezpieczeństwo, parli się wszakże za Moskalami, część w ich własne uzbrojona karabiny... Obóz moskiewski, w którym przed chwilą biwakowali, był teraz w ręku powstańców, nawet jaszczyk zielony, ta arka ruska, w której spoczywa artel, papiery, ładunki, dostała się naszym. Jedną tylko powózkę z kobietą sam kapitan, konia wiodąc w ręku, wyciągnął za sobą. Z obu stron wymierzono jeszcze kilka strzałów... kilku ludzi padło rannych... a na przodku i szczęśliwie otrzymanym placu boju, trupy moskiewskie... rusznicami myśliwców obalone pierwszymi wystrzałami...
Wyciągnąwszy w pole nieco, gdyż zasadzki z lasu obawiali się, Moskale skupili
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/430
Ta strona została skorygowana.