sztuk broni. Żołnierze zwlekli się jakoś z lasu i rowów, szło jednak o to, aby porażkę utaić i postanowiono powracać aż w nocy, a zakazano rannym i zdrowym słowo pisnąć o całym tym wypadku. Kapitan, który czuł, że na nim największa cięży odpowiedzialność łajał od ostatnich słów podkomendnych, porucznicy przeklinali podoficerów, podoficerowie zwalali winę na ospałość żołnierzy, słowem każdy siebie uniewinniał, a na drugich zrzucał odpowiedzialność. Spostrzeżono, że i ten, co pierwszy krzyż na mogile obalił, i ci, co się nad trupem pastwili, wszyscy od pierwszych padli wystrzałów. Był to wypadek, ale w nim poczuli karzącą rękę Bożą. Nakazawszy jak najsurowiej milczenie, dowódca rozbił tym razem obóz w czystem polu i postanowił doczekać nocy, aby po cichu wrócić do wioski.
Tymczasem nasi zajmowali pod szczęśliwą wróżbą miejsce na nowy obóz przeznaczone, a otrzymane zwycięstwo ożywiło ich, rozpromieniło i dodało otuchy. Zdobyty wóz, oprócz nieznacznej sumy pieniędzy, zawierał zapas ładunków, który się przydał bardzo, proch, kule i pistony. Same karabiny szacowniejszym jeszcze może były łupem. Cieszyli się też nimi, a nadewszystko bagnetami, ci, co je pochwycili.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/432
Ta strona została skorygowana.