licy; ażeby się przerżnąć w głąb kraju, musiano z jednym z nich walczyć.
W obozie powstańców ruch panował wielki, nie skrywano przed sobą niebezpieczeństwa. Wojsko to młode uszykowane było na polance pod lasem, otoczonej zaroślami, szykowano broń, ostrzono pałasze, a ksiądz Łukasz, wlazłszy na pień, krzyżykiem błogosławił i urywanemi słowy ducha krzepił.
— Wszystkim — mówił — in articulo mortis, daję rozgrzeszenie; kto umrze, pójdzie prościuteńko do nieba, śmierci się niema co bać, daleko lepszy tamten świat niż ta brudna kałuża, w której my tutaj jak żaby się pluszczem, a za Ojczyznę umierać wielkie szczęście i nie każdemu je Pan Bóg dał. Wszak ci to za tę słodką wolność, której za naszego życia nie kosztowaliśmy, potykać się będziemy.
I dodał, zażywając tabaki:
— Z Moskalem, bracia kochani, to tak, jak ze złym psem; jeśli podgiąwszy poły, zmykasz, to ci łydki oberwie, ale popędź no go tylko, to podtuliwszy ogona, będzie ci drapał aż się za nim zakurzy, na bezbronnego to oni chwaty, ale z mężnymi ostrożni.
Mówił to właśnie, a niektórzy się mu uśmiechali, potakując, gdy z lasu ukazały
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/436
Ta strona została skorygowana.