zdają, że ich rola świetna krótką być musi... Oba oddziały pozdrowiły się ogromnym okrzykiem: Niech żyje Polska!
Stanęli, zbliżyli się ku sobie dowódzcy, zaczęli witać żołnierze, a gdy ujrzano pokrwawionych, zapał wzrósł do najwyższego stopnia.
W obu hufcach było mnóstwo znajomych z warszawskiego bruku. Nie jeden z zadziwieniem witał tu kogoś, którego się ujrzeć nie spodziewał. Obu połączenie to dodało otuchy i było wielkim ducha zasiłkiem. Lały się łzy a uśmiechały usta, co kto miał dzielił się z nowymi towarzyszami broni. Ksiądz Łukasz, wlazłszy na wóz, podniósł ręce, modlił się, błogosławił i płakał. Tłumnie opowiadano szczegóły dwóch potyczek.
Korzystając z tej chwili, Karol, który straszliwie cierpiał, krew tracił i dłużej na koniu utrzymać się już nie mógł, poprosił Henscha, aby mu cokolwiek ranę opatrzył. Właśnie zbliżał się do niego Berdysz, a ujrzawszy krew, zamiast przywitania, począł go ściskać, całować prawie ze łzami.
— O! szczęśliwy ty człowiecze, patrzcie! dwa razy już się z Moskalami starł i ranny! Pozwól — krzyknął — niechże ci tę ranę wyssam, niech skosztuję tej pierwszej krwi
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/444
Ta strona została skorygowana.