Miasteczko leżało w równinie nad rzeczułką płynącą niskiemi łąkami. Z tej strony jego były górzyste pola, przecięte wesołemi gajami, z drugiej ciągnęły się łąki, a za niemi w dali czerniały pasma lasów i świeciły szerokie stawy. Niewielka ta osada, oprócz mieszczan katolików, liczyła znaczną ludność izraelską. Trakt, który tędy przechodził, dodawał jej życia; większa też część mieszkańców trudniła się furmanką, reszta rzemiosłami, wyrobem skór, rolnictwem.
Od obozu na wzgórzu widać było jak na dłoni, całą mieścinę skupioną dokoła rynku, przy którym stał starożytny murowany kościółek. Dalej nieco czerniała gontami kryta synagoga ze swymi oryginalnemi daszkami i przyczółkami. Jedną połać placu zabierały skromne drewniane kramiki, resztę dziedziniec kościelny, obwiedziony murem i liczne zajezdne domy, między którymi prym trzymał tak zwany »hotel warszawski« i »hotel paryski«. Oprócz tego było kilka skromniejszych zajazdów roz-