maitego nazwania; poza miasteczkiem, w szeroko rozrosłym parku, stał ładny pałacyk dziedzica, do którego wiodła alea kasztanami wysadzana. Dziedzic, tytułujący się hrabią, od dawna był za granicą.
Już nocą, gdy obóz pod miasteczkiem rozłożono u dwóch wielkich karczem, pilnując, aby przedwcześnie nie dano wiedzieć w mieście o przybyciu oddziału, cudownym jakimś sposobem, wieść o nim doszła do miasteczka. Możnaby czasem sądzić, że u nas wiatry usłużne nowiny roznoszą; w nocy wiedziano już o zbliżaniu się powstańców na probostwie, u burmistrza, u kilku znaczniejszych mieszczan. Pleban, zacny staruszek, który pamiętał dobrze rok 31, niespokojny był o swoich parafian, czy też godnie obrońców Ojczyzny przyjąć potrafią, chodził po pokoju, łysinę tarł, ale tak już było późno, że nie wiedział jakby się ludzi poradzić. Już miał chłopca posyłać do burmistrza, gdy zastukano do drzwi i po głosie poznał nadchodzącego.
— A to jakby wiedział — rzekł — że że mi do niego było tak pilno! Istny cud!
Burmistrz, wąsaty szpak otyły, zażywny, choć się nie przyznawał, ale także służył w trzydziestym pierwszym roku w narodowych szeregach, serce mu też w piersiach skakało na wieść o powstaniu. Z tą samą
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/448
Ta strona została skorygowana.