niałe i zbiedzone i z Moskalami się już tłukli, słyszę... Jegomość myśl o ciele, a ja będę o duszy. Wyjdę z bractwem, z chorągwiami na spotkanie, a w dzwony każę walić, choćby miały popękać. Boć to my nie z przykazu najezdników, ale braci-żołnierzy przywitać i pobłogosławić mamy. Dobrzeby było, żeby i starszyzna z mieszczan i żydzi z rabinem wyszli na spotkanie. Ot, co ja mówię, panie Jędrzeju.
— Ale co Moskale powiedzą? — rzekł cicho burmistrz, tuląc głowę między ramiona.
— Może być, nie zaręczę, że jegomości dadzą sto, a mnie też z jakie pięćdziesiąt, uwzględniając na starsze lata. Ale powiedz mi panie Jędrzeju, jak będziemy cicho siedzieli, czy to jegomości zapewni, że ci tej samej porcyi, przyszedłszy, nie dadzą? Mają oni słuszność, bo jużciż myślą sobie, to są Polacy, cóżby to byli za trutnie, gdyby nie zasłużyli w taką porę choć na sto batogów? Więc widzisz, panie Jędrzeju, że jak masz jegomość wziąć sto, a ja pięćdziesiąt, to weźmiemy przynajmniej nie darmo, Moskalowi oszczędzim grzechu, a sobie wstydu. Prawda czy nie, panie Jędrzeju?
— A no, to prawda, ojcze — rzekł ożywiając się burmistrz. — Niech tam dyabli wezmą, człek się przynajmniej choć jeden
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/450
Ta strona została skorygowana.