ludzie bez Boga i wiary, cóż do nich mówić? — rzekł stary proboszcz.
Major nie dobrze zrozumiał, ale zimna krew staruszka rozjątrzała go coraz mocniej; przypadł do niego z pięścią i zakrzyczał:
— Słyszysz, stary popie, co ty tu wczoraj robił? ty przyjmował powstańców, bił we dzwony i błogosławił?
— A tak — odparł proboszcz — nie zaprę się, cóżeś ty chciał, żebym ich przeklinał?
— Ty pójdziesz w Sybir, buntowniku!
— A no to pójdę, stary jestem, a czy mi zemrzeć tu czy tam, dusza do Pana Boga trafi.
Major tą zimną krwią starca dziwnie był jakoś zmieszany, sam nie wiedział co dalej poczynać.
— No, dosyć tej rozmowy, ja będę wiedział co dalej robić, a tymczasem, hej sołdaci, zamknąć go do chlewa.
Jeden z urzędników ośmielił się szepnąć na ucho majorowi, że takie postępowanie z księdzem porwanym od ołtarza, może na niego samego ściągnąć odpowiedzialność przed wyższą władzą; ale major podpiły już, rozjątrzał się coraz bardziej tą zimną krwią, z jaką proboszcz znosił upokorzenie i groźby. Rozkazał zwlec ubranie z sta-
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/460
Ta strona została skorygowana.