Jadwiga załamała ręce.
— Kiedy?
— A! ono już dni kilka jakeśmy przerzynali się po potyczce z Moskalami w borze.
— Niebezpiecznie?
— A kto to może wiedzieć. Jechał ci to on z tą raną na koniu trocha, a potem go nieśli, a potem wieźli na bryczce, i doktorowie jakoś bardzo głowami kiwali; a było ich tam aż dwóch.
— Gdzież jest teraz?
— Ja tego, proszę panienki, wiedzieć nie mogę, ale to pewna, że musi być w miejscu bezpiecznem.
Długie milczenie panowało po tej smutnej wiadomości, która łzy z oczów wycisnęła Jadwidze.
— W którejże to stronie? — spytała.
Tomaszek jak mógł i umiał, wskazał okolicę.
— Jutro jadę — rzekła Jadwiga. — Przecież się tam gdzieś o niego dowiedzieć potrafię. O mój Boże — dodała — tylu się naraża i wychodzi cało, a on...
Nie dokończyła. Chciała prawie Bogu czynić wymówkę, że ją tak bolesnym dotknął ciosem.
— Jadziu — rzekła do niej Emma — albo jesteś Polką lub nie; matki nie żałują Ojczyźnie swych dzieci, żony mężów; tyś
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/467
Ta strona została skorygowana.