a niekiedy jej z kredensu i garderoby wyciągnąć nie było można.
Jakiś szczęk dziwny dał się słyszeć na korytarzu, Dunio podskoczył, wyjrzał przez drzwi i zawołał z wielkim przestrachem:
— Jak Boga kocham, żandarmi!!
Popłoch zrobił się wielki, niektórzy porwali się od stołu pospiesznie, inni pobledli, kapitan wąsa pokręcił z uśmiechem, a Gros szydersko rzekł, biorąc za kieliszek:
— Mości panowie, żywo! żeby nas o co nie posądzili, proponuję głośno zdrowie Najjaśniejszego Pana i całej rodziny cesarskiej!!
Ten żarcik jakoś tchórzów opamiętał, tylko Dunio odedrzwi powtarzał:
— Jak Boga kocham weszli żandarmi!
— Dowiedzieli się pewnie, żeś ty urządzał manifestacyę na Starem-mieście — odezwał się do niego Gros i idą po ciebie.
— Ale proszęż dać pokój! — z gniewem ofuknął Dunio, tupiąc nogą, — gotowi jeszcze posłyszeć.. to nie są żarty!
Wstrzymał się jednak ujrzawszy na wszystkich twarzach wyraz, prawie zbliżający się do pogardy. Bądź co bądź i rozmowa i wieczerza zatrute przez tych żandarmów prędko się jakoś skończyły. Najzgrabniejsi paniczykowie po jednemu się chyłkiem powysuwali, Gros i kapitan
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/53
Ta strona została skorygowana.