Mężczyźni żywo lecieli w stronę namiestnikowskiego pałacu, kobiety jakby strwożone zdawały się uciekać ku Nowemu-Światu, żandarmi w całym pędzie lecieli ku zamkowi, doróżki uganiały jedna za drugą, mnóstwo ludzi spotykając się, gorączkowe sobie rzucali słowa.
Po ruchach ich poznać było można, że sobie o czemś opowiadali, z twarzy czytała Jadwiga, że wiadomość raczej straszną być musiała... niż radosną. Upłynęła chwila w dręczącej niespokojności oczekiwania, nikt nie nadchodził, odgadnąć co się działo nie było podobna, Jadwiga załamawszy ręce, z wypieczonemi gorączką rumieńcami latała po salonie, pudel biegał za nią, patrząc w oczy, jakby ją rozumiał, ciotka po cichu się modliła.
Na wschodach żywe dały się słyszeć kroki, Jadwiga otworzyła nieco drzwi i nie mogąc wytrzymać, spytała mężczyzny, który się jej tylko jak cień przesunął przed oczyma.
— Na Boga, mów pan co się dzieje w mieście?
— Strzelają do ludu — odpowiedział żywo nieznajomy i popędził na trzecie piętro.
Ciotka nie usłyszała odpowiedzi, ale się jej domyśliła, po zbladłej twarzy siostrze-
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/63
Ta strona została skorygowana.