nicy, obie kobiety zamilkły patrząc na siebie z przerażeniem.
Nieskończenie długa wydała im się godzina samotności, której nawet nadejście żadnego sługi nie przerwało. Jadwiga prawie ciągle stała w oknie, ale z tego, co przez nie widzieć było można, nie odgadła scen krwawego dramatu. Moskale jakby zawstydzeni i trwożni snuli się po ulicach, lud chmurny i rozwścieczony, ale wstrzymujący się od wybuchu, z odwagą i powagą przechodził milczący, żywszemi kroki biegła tam młodzież, ekwipaże dostojników krzyżowały się w różnych kierunkach.
Dobrze z południa garstka ludu ukazała się około Świętego-Krzyża, kilkudziesięciu mężczyzn skromnie i ubogo odzianych, w pośrodku kilku z nich na deskach, zbitych nieforemnie, unosili nad głowami trupa krwią zbroczonego...
Widok tego ciała sino-białego, z zaschłemi czarnemi bliznami przejął Jadwigę rozpaczliwym prawie szałem.
— Patrz ciotko! — zawołała. — Trup! męczennik! Ci barbarzyńcy porwali się na bezbronnych! Jakże to lud wytrzymać potrafi? Czemu się nie rzuci cały na tych zbójców! Ja jestem kobietą, ale czuję, że zabijałabym bez litości!
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/64
Ta strona została skorygowana.