— Tak! — odparła ciotka, płacząc — dopókiby ci się Moskal nie rozpłakał.
W chwilę potem drzwi się nagle otworzyły i młody człowiek z twarzą rozognioną, zdyszany, wbiegł do salonu. Był znajomy dobrze obu paniom, syn ich sąsiada, który przyjechał ze wsi jako członek towarzystwa na ogólne zebranie, nazywał się Mieczysław Skorupski. Nie należał on całkiem do towarzystwa paniczów, syn żołnierza, sam gotów do boju, wrzał niecierpliwością. Wypadki tego dnia widocznie się na jego twarzy wypiętnowały. Jadwiga, która go zwykle widywała spokojnym, nieśmiałym i cichym, zaledwie go poznać mogła. Wszedł jak pijany, zataczając się, bełkocąc niezrozumiale, brakło mu tchu, tak że musiał nieco spocząć nim mówić zaczął.
Jadwiga podała mu co żywiej szklankę wody, nad którą potrzebniejsza może była szklanka wina, ale orzeźwiony nią Micio wreszcie odzyskał mowę.
— Zlitujże się pan nad nami pustelnicami! — zawołała, sadzając go Jadwiga. — Mów, mów, i mów co się dzieje, co się stało, gdyby nie ciotka, jużbym sto razy wybiegła na ulicę. Z okien widziałyśmy trupa...
— Okropności! — rzekł Mieczysław. —
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/65
Ta strona została skorygowana.