— Ale ci tu będzie niewygodnie.
— A! kto nie ma lat dwudziestu, temu wygodnie wszędzie.
Słudzy jakoś się zebrali na danie obiadu, który przeszedł bez chęci do jedzenia, w milczeniu przerywanem smutną rozmową i odbieganiem do okna. Ale szary, smutny wieczór ciemno-wilgotną szatą powlekł wkrótce ulice miasta, cisza jakaś złowroga zaległa ulice, ledwie ją stukot szybko pędzącej dorożki rzadko kiedy przerywał.
Jadzia się mocno niecierpliwiła zupełną niewiadomością dalszych dnia wypadków, ale skąd jej było zasięgnąć?
Był wprawdzie w tym samym domu gdzieś pod strychem mieszkający człowiek, coby najlepiej mógł o wszystkiem objaśnić, ale... był to bardzo młody człowiek, na nieszczęście przystojny chłopiec, choć bardzo przyzwoity, w towarzystwie wcale nie salonowy. Ubierał się bardzo po prostu, mówił bardzo otwarcie, i, jak każdej poczciwej duszy, której świat nie zgniótł, nie starł i w swoją formę nie urobił, obawiano się go trochę. Nie Jadwiga, bo dla niej ta prosta, szczera natura miała wdzięk dzikiego kwiatu, ale poczciwa ciocia, nawykła do arystokratycznych form, nie umiała się na nim poznać.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/70
Ta strona została skorygowana.