Chociaż nawykła znosić wiele, do tego, co ją spotkało, tak mało była przygotowaną, że w głowie poczuła zamęt jakiś i obłęd.
Snem to jej się wydawało. W istocie zawsze marzyła tak, że dziecię powrócone im zostanie, ale je sobie wyobrażała inaczej! Zapomniała o tem, że kilkanaście lat upłynęło od czasu, gdy Albinkę oddali.
Dziewczę zachodziło się od płaczu także, a wzruszenie odejmowało jej prawie przytomność.
Nie rychło, gdy już w końcu stary Wysocki, o ścianę się oparłszy, potrafił podnieść na nogi obrzękłe, i o kiju zbliżyć się ku nim usiłował, Albina, otarłszy zalewające ją łzy, zdobyła się na kilka słów.
— Tak, jestem waszą córką... jestem waszą Albiną.
Właśnie je domawiała, gdy i starzec się przywlókł ku nim i, posłyszawszy je, stanął.
Pomimo wieku i choroby, miał jeszcze więcej od obu kobiet przytomności i mocy nad sobą.
— Albina! — zawołał z wybuchem radości — nasza Albina! O, Jezu! możeż to być?
Córka przystąpiła do niego.
— Tak — poczęła chwytając jego ręce — jestem waszą Albiną.
— Do chaty! — przerwał Wysocki — ja na nogach nie ustoję... chodźmy...
Córka podała mu rękę podtrzymując go; nie mogli mówić; stara matka płakała jeszcze ciągle..
Chata, dobrze nazwana, wistocie niczem innem nie była nad tę przedwieczną budowę pierwotną, w której się wszystko dawniej mieścić musiało. Mała sionka przedzielała ją na dwie połowy nierówne: w lewo była to dawna świetlica większa, gdzie się cały dzień spędzał, ze swym piecem i kominem przed nim, z ławami i stołem w jednym rogu. Tu stały i łóżka przy drugiej ścianie, nędzne, wyleżałe posłania.
Drzwiczki w kącie prowadziły do jedynej komory, ciemnej, chłodnej i za skład tylko służącej...
W prawo z sieni była izba czeladzi i spiżarnia, albo raczej komora znowu o małem okienku, skład, w którym najczęściej składać co niebyło.
W wielkiej izbie... ogołocenie, niedostatek, życie nędzne biło w oczy... Parę obrazków świętych, zabrukanych, wisiało z gromnicami nad łóżkami starych... była to jedyna ozdoba, jedynego cóś, z tego świata trudu i łez myśl wiodącego ku lepszym światom...
Starzy, wprowadziwszy tu dziecię, nie wiedzieli, gdzie je posadzić; wyglądała im tak pańsko... tak dziwnie, tak piękna... że w niej jeszcze córki nie śmieli uczuć...
Wysockiego naprzód potrzeba było odprowadzić do łóżka, na którem on zwykle się mieścił... Matka na rogu ławy posadziła Albinę, nie mogąc od niej oczu oderwać, a sama usadowiła się tuż przy niej... Albina miała czas wzbudzić w sobie męztwo i przyjąć tę straszną rzeczywistość, jaką jej los, w miejsce bardzo skromnych marzeń, narzucał; uczuła obowiązek ulżenia starym...
— Dziwnie się mi wiodło — poczęła — od czasu, jakeście mnie oddali, spodziewając się, że mi tem ocalicie życie. Pieściła w początku przybrana matka, potem... gdy się jej gorzej dziać zaczęło, i mnie nie było dobrze...
Nie chciała Wanczurskiej obwiniać.
— Pracować musiałam... były ciężkie dni... — westchnęła...
— A ta kobieta nigdy nam nawet znać nie dała, że dziecko nasze żyje...
— Byłam jej potrzebną — odezwała się Albina — obawiała się, aby mnie nie odebrano. Dlatego i mnie o was nigdy nie mówiła, ciągle mi wmawiała, że byłam sierotą, że rodziców nie miałam.
— A! niepoczciwa! — krzyknęła Wysocka.
— Dopiero przed śmiercią, zachorowawszy, przyznała mi się do wszystkiego... Umarła ona... a ja...
Matka z nieśmiałością ją ściskać zaczęła. Ojciec się przypatrywał ciekawie.
— Jezu miłosierny! — zawołał — ktoby to powiedział, że taka panna... córką naszą być może! ktoby pomyślał, że my ją to po tylu latach odzyskamy... Jak tu Bogu nie dziękować...
Wysocki zażądał wody. Widok dziecka wlał w niego życie jakieś. Napił się, mówię począł.
— Co my przez te lata przebyliśmy, tego nie wygadać... a jak przecierpieli, to Bóg wie jeden... Szło coraz gorzej, a gorzej. Urodzaju niepamiętam prawdziwego... Żyto jakie takie, to owies chybił, najczęściej obojga ledwie się żąć opłaciło... A chudoba! Jaka ona dawniej była, jaka teraz... kości a skóra! Jeszcze mnie to choróbsko jak wzięno, tak pokoju nie daje i łamie a wali... Doktór przyjedzie, pokiwa głową... co on zna!! Baby też na to rady dać nie umieją...
— A bieda niewysłowiona — dodał — ale Bogu dziękować choć za to, że nas widokiem dziecka pocieszył...
Wysocka zamyślona szepnęła córce:
— Zostawiła ci co ta przybrana matka??
— Tak, jak nic — odparła, wzdychając Albina. — Po śmierci jej zostały tylko ruchomości, a z ich sprzedaży tyle się zebrało, że mi na podróż do was starczyło.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/11
Ta strona została skorygowana.