„Zgrzybiała niemal przed czasem, przygarbiona, pomarszczona, wyżółkła, w piersiach kaszel i zadyszka, ręce zapracowane straszliwie. Odzież, jaką tam w mieście, tylko na żebrakach widzieć można.
„Koszulę nosi zgrzebną, szarą, a zmienić jej nie może, choć ciągle ma do czynienia z brudnem gospodarstwem, jak — raz na tydzień. Pora ciepła, więc na piersiach dosyć podartej chustynki bawełnianej, z której barwy wypełzły. Pończoch nie nosi na dzień powszedni, spódnica stara, sukienna, fartuch podarty, chodaki wykrzywione — oto strój cały. Zapomniałam tylko o kolorowej chustce, która głowę, dla odróżnienia od prostych chłopianek, okrywa.
„Matka wstawać musi rano, bo trzeba i około krów i około drobiu chodzić i spojrzeć, aby w porę wypuszczono bydło na paszę, aby parobczak nie zaspał, ognia rozpalić i strawy coś zgotować, no, i wody przynieść i chatę zamieść.
„Stara pijaczka, jeżeli ją potrafi rozbudzić, korzysta z pierwszej chwili wolnej, aby pobiedz — do karczmy.
„Lucynko moja! pamiętasz, gdyśmy z sobą czytały Lamartina, gdyśmy studjowały Goethego i unosiły się nad nim?... gdy... a ja teraz chatę zamiatam, aby matkę wyręczyć.
„Staram się być jej pomocną.
„Wprawdzie mogłabym to spełnić inaczej i łatwiej, znajdując sobie zatrudnienie inne, lżejsze, a zarobek im oddając, alebym nie była przy nich i z nimi.
„Z ojcem wieczorami prowadzę rozmowy, jakby z dzieckiem niemal; bawię go, słucha i nawzajem karmi mię tradycjami, które dobywa z dawno zapomnianych kryjówek.
„Dworek, a raczej chata nasza, stoi w lesie. Obok niego karczemka z żydem arendarzem, chata kowala cygana i dworek takich, jak my, budników, niby szlachty jakiejś zdegenerowanej... panów Bzurskich. Jest ich dwóch braci, żyjących, jak my, na pólku i łączkach w lesie. Gospodarują niby, jak my, ale w istocie żyją podobno wcale inaczej. Z tego, co słyszałam o tajemniczych łowach i wycieczkach, podejrzywam ich wielce o niewielkie poszanowanie cudzej własności.
„Obaj ci ichmość Bzurscy są lat średnich, bracia żyją z sobą, jak pies z kotem. Wykształcenia miarę ci da to, że oba czytać, ani pisać nie umieją.
„Dowiedziawszy się, że Wysockim przybyła córka, Bzurscy, nieżonaci, zaszczycili nas z kolei odwiedzinami. Musi się im zdawać, że naturalnym zbiegiem okoliczności jestem dla jednego z nich przeznaczona.
„A! gdybyś widziała, jak, kręcąc wąsy i poprawiając pasów, zalecali się do mnie! gdybyś słyszała język ich... a gdyby zaleciała cię woń wódki i dziegciu, jaką z sobą przynieśli!!
„Młodszy, przysiadłszy się na kuferku, długą ze mną zawiązał rozmowę.
„Byłam grzeczną, bo jestem ciekawą.
„A cóż to za ludzie pierwotni z epoki, nie wiem, bronzu, czy polerowanego kamienia.
„Gdybym nie miała ochoty płakać, mogłabym się rozśmiać, lecz śmiech byłby tu — zbrodnią. Straszne to jest nad wyraz wszelki.
„Wiecznie więc musi się ludzkość dzielić na te warstwy, w których wszystkie stopnie, jakie przechoidziła, pozostaną reprezentowane??...
„A! Lucjanko moja, na cośmy się z sobą tak wiele uczyły, tak dużo myślały i mędrowały, abym ja, z moją przewróconą głową, przyszła tu — chatę zamiatać i wodę nosić — bo... wyręczam matkę i noszę wodę.
„Pierwsze wiadro — wiesz — zdawało mi się, że go nie udźwignę; ale teraz już łatwiej mi idzie.
„Matka nie chciała pozwolić mi pomagać sobie, musiałam nadrabiać wesołością, aby to w jej oczach uczynić nawpół zabawką.
„Ojciec, matka, baba pijaczka, parobczak, niegodziwy łobuz, panowie Bzurscy — gdyż ich panami nazywać potrzeba, choć nie panują, tylko nad taką przegniła strzechą, jak nasza — Mosiek arendarz, figura tu wielce znacząca... kowal cygan, któryby się nadał dla malarza... otóż cały mój nowy świat...
„A! najważniejszego zapomniałałam! niedarowane roztargnienie!
„Chaty nasze nie stoją na własnej ziemi, nie należą do nas... grunt jest dziedzictwem posiadacza Rudek, pana Hieronima Bodiakowskiego.
„Dziedzic wioski, szlachcic z antenatów... powiadasz sobie, toć przecież musi być co innego, coś nieskończenie wyżej stojącego...
„Posłuchaj!...
„Przybycie moje do Rudek uczyniło, jak się zdaje, wrażenie, obudziło ciekawość tam, gdzie się nic nowego przytrafiać nie zwykło, a to do tego stopnia, że dziedzic zapragnął zobaczyć warszawiankę...
„Na łzy mi się zbiera, a piszę doprawdy tak, jakbym to śmiesznem znajdowała!! Mój Boże! Ile to potrzeba goryczy, aby dobyć z człowieka ironję taką.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/14
Ta strona została skorygowana.