Wszystko tu było podawnemu, jak przed laty... Naprzeciwko wrót piękny krzyż, zwrócony ku dworowi, zdawał się błogosławić jemu i jego mieszkańcom... Dach na domu, niegdyś może gontowy, teraz pokryty był kalenicą. Ganek proste drewniane słupy podtrzymywały, wytarte przez przechodzących do pewnej wysokości... Malwy siedziały pod oknami i kwitły nagietki...
Szopy, stajnie, stodoła, obory — niczem prawie się od dworu nie odgraniczały; widać było, że żyły z nim życiem jednem... Folwark znajdował się pod bokiem...
Skromne i ciche ubóstwo patrzało zewsząd...
Chłopak, wiozący Wysocką z Rudek, miał to poczucie pewnych form życia, że z nią przed ganek nie zajechał. Stanął nieco opodal... Albina, wysiadłszy, zarumieniona nieco, poszła piechotą do ganku, w którym na nią w perkalowym szlafroku sędzina oczekiwała. Za nią ciekawie wyglądającą widać było Jadwisię.
Powitanie było grzeczne, ale nie bez obustronnego zakłopotania. Sędzina długo rozmyślała, czy ma Albinę wprowadzić do saloniku? a nuż by kto z sąsiedztwa nadjechał? Wprawdzie wyglądała jak najprzyzwoiciej, ale córka budnika??
W końcu przemogło dobre serce; weszły razem na chwilę do bardzo niewykwintnie przybranego salonu, a tu sędzina uczyniła uwagę, że im będzie może wygodniej w jej pokoju?
Albina się godziła na wszystko...
Dwór i salonik w Solenkach, u dziedziczki dwóch wiosek, poniekąd ją godził z chatą rodziców, tak się jej wydawał ubogi, ze swym sprzętem starym, z firaneczkami biednemi, z klawikorcikiem stolikowym i serwetami kolorowemi na stołach...
Wszędzie toż samo widać było zaniedbanie i ograniczenie się pierwszemi życia potrzebami. Zmysł piękna zdawał się spać nierozbudzony... Troska o byt czuć się dawała więcej, niż o upięknienie życia.
Do pokoju, jeszcze mniej starannie urządzonego, gospodyni domu, przyniesiono kawę na tacce, której malowania dawno się zupełnie wytarły, chleb czarny, trochę masła...
Wszystko inaczej daleko wyobrażała sobie Albina...
Rozpoczęły rozmowę, której i Jadwisia trochę opodal była świadkiem... Czarlińska się naprzód dowiadywała, czy sobie już Wysocka nie znalazła jakiego zajęcia, i odetchnęła, odebrawszy odpowiedź, że go nawet nie szukała.
Zdala tedy, ostrożnie sędzina, badanie przeszłości wprowadziła na stół; Albina, nic nie kryjąc, spowiadała się z niej szczerze. Opowiedziała o swem upodobaniu w nauce, o nauczycielach, jakich miała, o smutnem życiu, które prowadziła tak długo, o opiekunce swej. A wspomnienie jej, mimo, woli łzy jej z oczu wycisnęło.
Szczerość tej powieści ujęła wielce sędzinę.
Wieczorem powracać do Rudek? o tem mowy nie było... Albina miała nocować z Jadwisią w jej pokoju, gdzie jej na kanapce posłano. Sędzina chciała ją zatrzymać przynajmniej dni parę, bo pragnęła umówić się do Jadwisi, a nie miała na to odwagi...
Albina też dziewczęcia dorastającego nie bardzo sobie życzyła być towarzyszką i nadzorczynią.
Wzajemne bliższe coraz poznawanie się, spoufalenie, obie strony coraz bardziej ku sobie zbliżało...
Bodiakowski, sam jeden chodził po pokoju, który u niego salonem się nazywał. Ostatnia kabała, ręką gniewną zmieszana, leżała na stoliku...
Stan jego ducha tak doskonale malowała mimika bez słów, jak gdyby pan Hieronim specjalne nad nią czynił studja...
Każdy charakter i temperament ma sobie właściwą mimikę. Bodiakowskiego dusza i charakter zdawały się mieszkać w nogach. Mówiliśmy już o tej właściwości jego, o drganiu, obracaniu się na pięcie, przysiadaniu, wyginaniu... Do tego dodać trzeba przypatrywanie się nogom... uderzanie po nich rękami, branie się w boki...
Naprzemiany wszystkie te ruchy teraz odbywał z namiętnością jakąś pan Hieronim i widać było, że nim coś nader gwałtownie miotało...