Panu Hieronimowi nie było to na rękę. Skrzywił się. Czarlińska, zobaczywszy minę, jaką zrobił, wytłumaczyła ją sobie wcale inaczej, niż była powinna, i domyśliła się, że Bodiakowski chyba musiał coś słyszeć... niedobrego.
Zaczęła więc wypytywać.
Bodiakowski nie wiedział nic, a zmyślać nie przyszło mu do głowy, odpowiedział więc ogólnikami o nędzy i nieporadności Wysockich... o biedzie w ich domu... o dziwacznym losie tego na przepadłe imię oddanego dziecka, które nie wiedzieć gdzie i jak się chowało...
Czarlińska więc, bojaźliwa, skutkiem tego zawahała się, mówiąc sobie w duchu, że potrzeba być ostrożną.
Podano potem podwieczorek, na który sędzina nie czuła się obowiązaną prosić Albiny, Jadwisia tylko poszła ją zabawiać sypialnym pokoju.
Pan Hieronim, zabawiwszy niedługo, zawrócił do domu. Myśl nieczysta... w ciągu drogi i następnego wieczora wyrobiła się w nim i dojrzała. Stanowczo sobie powiedział, że pośle Burakowską do Rudki, aby zaprosiła Wysocką do siebie. Nie łatwo mu przyszło dać jej do zrozumienia, że sobie tego życzył, bo nie chciał przyznać się przed ekonomową do swych tajemnych myśli i planów.
Nazajutrz kręcił się tak około folwarku, że musiał się spotkać z Burakowską i — zagaił.
— Szkoda tej córki Wysockich, że się tam wędzi przy rodzicach w lesie, niechbyś ją jejmość na czas jakiś zaprosiła do siebie.
Ekonomowa, prosta kobieta... miała jednak dość znajomości ludzi, charakteru swojego pana i życia wogóle, aby odrazu odgadnąć, co się święciło.
Spojrzała w oczy p. Hieronimowi, tak, że się zaczerwienić musiał, ruszyła ramionami i odpowiedziała:
— A co ona lepszego u mnie znajdzie? Ja z nią baraszkować czasu nie będę miała... a z dziećmi, to berbecie... nie zabawi się.
Bodiakowski, odgadnięty, nie miał odwagi nalegać, wstydził się, zamruczał coś i odszedł.
Następnych dni zaczął konno jeździć w stronę leśnej karczemki i wynajdywał różne interesa do Mośka, zatrzymywał się tam długo, jak nigdy nie był zwykł, siadał na barjerze przed karczmą i gawędził. Spodziewał się spotkać z Albiną i to mu się nie powiodło...
Tak upłynął tydzień, a w Bodiakowskim wzmagała się niecierpliwa żądza zapoznania z Wysocką i manewrował tak szczęśliwie, że jednego dnia, pod wieczór, gdy Albina wyszła trochę się przejść na gościniec, spotkał ją samą w lesie...
Zeskoczył natychmiast z konia, ukłonił się dosyć grzecznie i dosyć impetycznie przystąpił do niej, aby zawiązać rozmowę.
Albina zmieszała się mocno w początku, ale wcale jej męztwo nie opuściło...
— Panienka musi tęsknić po wielkiem mieście, po zabawach i znajomych, których miała... Tu, u nas, taka pustynia! — rzekł, wyginając się i wdzięcząc, pan Hieronim.
— Nie mam czasu na tęsknotę — odparła śmiało dziewczyna — w domu około rodziców dosyć jest do czynienia, i — ja się nigdy nie nudzę.
Zbity nieco z tropu Bodiakowski dodał ciszej.
— Gdyby sobie panienka życzyła, mogłaby do ekonomowej w Rudkach przyjść kiedy i zabawić trochę. Zawsze to rozerwałoby...
— Ale ja rozrywki nie potrzebuję — zaczęła, ośmielając się, Albina. — Ekonomową musi mieć zajęcia, ja także nie próżnuję, a gdy mi czasu zbędzie — czytam!
Bodiakowski zdumiał się... nie rozumiał czytania.
— Panienka — rzekł śmiejąc się — podobno i tak dosyć umie i nie potrzebuje się uczyć.
— Przepraszam pana! — zawołała Wysocka, śmiało mu patrząc w oczy — człowiek się uczyć musi przez cale życie.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/21
Ta strona została skorygowana.