Stary Bożak naówczas ratował się dzierżawą młynów, robił długi a procesów nie chciał zaprzestać i umarł, rozgniewawszy się, gdy ostatni przegrał w senacie.
Z rodziny za życia nie troszczył się o nikogo, tak, że pan Onufry jego nie znał, ani on swojego spadkobiercy, o którym zaledwie wiedział, że żyje.
Pana Onufrego, po trosze marzyciela, poety, dziennikarza, literata i nauczyciela, który na bruku warszawskim przywykł był do miejskiego żywota, spotkał ten spadek tak niespodzianie, iż w początku w niego nie wierzył.
Dla objęcia go, na pierwsze poruszenie się z miejsca nie miał grosza, ale znaleźli się chętni ludzie, co mu się go dostarczyć ofiarowali. Wszystko, co się z nim działo, było dlań, jakby marzeniem sennem, ledwie chciał wierzyć, aby to rzeczywistością być mogło.
Do Młynysk, w te lasy i pustynie przybywszy, choć go bezludzie owo trochę przerażało, znalazł pewien rodzaj poezji w swem dziedzictwie...
Stary Bożak dwór ogromny, drewniany, na horodyszczu, nad brzegiem rzeki, okrutnie był zaniedbał. Co po nim najkosztowniejszego zostało, to były stosy papierów i akt. Zresztą w domu same rupiecie, starzyzna i sprzęt bez wartości. Dziad pod koniec życia musiał obchodzić się ostatkami. Dom był w ruinie, na pół ledwie mieszkalny, służba nędznie odziana, gospodarstwo do najwyższego stopnia zaniedbane.
Ludzie, z którymi się tu Bożak spotykał, tak różnymi byli od tych, z jakimi dawniej obcował, iż na nich patrzył, jak na zabytki archeologiczne. Nie sądził nigdy, aby w świecie żywym jeszcze się takie okazy błąkały. Począwszy od ekonomów do pracowników, wszystko to znalazł zardzewiałe, okryte pleśnią, strupieszałe, i z takiemi pojęciami, które dla p. Onufrego niezrozumiałe nawet były, bo wyszły dawno z obiegu. Słuchał ich tak, jakby się przypatrywał starej, wytartej monecie.
Lecz dla marzyciela i poety miało to urok nowości, wykopaliska. Znajdował tu ludzi z siedemnastego wieku, a z osiemnastego jeszcze żywe drgania i całą mowę.
Zetknięcie się z sąsiadami przekonało go, że Młynyska nie były wyjątkiem. Wszyscy tu tak wyglądali ze staroświecka.
Ruina, którą stary pieniacz zostawił mu po sobie, bądżcobądź jednak, po bliższem rozpatrzeniu się, zdaniem znawców, miała wartość znaczną, dla rozległości swej i przyszłości gospodarskiej. Wszystko było do zrobienia, lecz wiele się dawało zrobić. Fortuna później mogła się stać pańską.
Tymczasem jednak p. Onufry nie wiedział od czego zaczynać, za co ręce zaczepić, jak tu sobie dawać rady... Nie był wcale przygotowanym do praktycznego życia, czuł, że tu potrzeba było kogoś innego... a nie wiedział, gdzie go szukać i znaleźć.
Oczy więc zwracał na Warszawę, na uczniów Marymontu, na swoich znajomych i przyjaciół. Sam opuścić Młynysk nie mógł, tak wiele rzeczy go tu wiązało, które poznać musiał i obyć się z niemi.
W opustoszonym dworze nudził się najokrutniej, a trochę książek, jakie miał z sobą, i trochę papieru, nie starczyły na zabicie czasu. Ludzi i towarzystwa brakło mu okrutnie. Sąsiedzi zbliżali się do niego chętnie, ale na wszystkich niemal się zawodził. Zamiast istot współczesnych, spotykał ciągle tylko archeologiczne zabytki — niestety.
Do takich zaliczyć musiał i pana Bodiakowskiego, który go przyjął najserdeczniej, po obiedzie porterem traktować chciał, namawiał do kart, nogami wierzgał. Śmiał się, ale o reszcie bożego świata mętne i słabe miał pojęcie.
Kolej potem przyszła, z powodu granicy wątpliwej, na panią sędzinę, którą Bożak postanowił odwiedzić. W kościele uderzyła go twarzyczka Albiny, której nie poznał, ale wiedział, że mu kogoś przypominała...
Pokazano mu i Czarlińską.
W kilka dni potem, po obiedzie, gdy sędzina była w pasiece, a Albina z Jadwisią siedziały w lipowej altanie, pan Onufry przybył z wizytą. Wprowadzono go do saloniku, w którym nikogo nie było, ale przez otwarte drzwi zdala w ogrodzie dostrzegł siedzące kobiety.
Wszedł więc tam, sądząc, że znajdzie gospodynię.
Albina wstała, zobaczywszy go, gdy już był o trzy kroki i zarumieniła się, jak wiśnia — Bożak stanął osłupiały...
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/27
Ta strona została skorygowana.